Nadwiślańskie władze lokalne,
Marszałkowie i Wojewodowie województw Podkarpackiego i Świętokrzyskiego,
Regionalne Dyrekcje Ochrony Środowiska w Kielcach i Rzeszowie
Kierując do Państwa poniższe słowa pragnę zaznaczyć, że daleki jestem od jakichkolwiek ideologii czy to ekologicznych, czy przeciwstawianych im antropocentycznych. Głównym polem mojego zainteresowania jest tutaj bezpieczeństwo przeciwpowodziowe regionu północnej Kotliny Sandomierskiej potocznie nazywanej widłami Wisły i Sanu oraz zalewowych rejonów przyległych.
W akcjach przeciwpowodziowych 2001 i 2010 brałem społecznie czynny udział (jako osoba workująca, dokumentująca a także zbierająca niezbędne informacje o przepływie fali) bez jakiegokolwiek wsparcia aż do zajeżdżenia prywatnego samochodu terenowego, co też mogą potwierdzić sztaby Tarnobrzeski, Gorzycki i Zaleszański. Dzięki zebranym informacjom mogłem opracować oraz przeanalizować materiały do 2 książek na temat naszych powodzi, a także szeregu artykułów i raportów.
Z tendencji zarówno lokalnych, regionalnych jak i krajowych, zauważam społecznie niekorzystne i niebezpieczne zjawiska, jakie mają miejsce w tematyce bezpieczeństwa przeciwpowodziowego. Z przykrością stwierdzam, że ani po 1997, 2001 ani też po roku 2010, podejmując jakiekolwiek działania w tym zakresie nie zasięgamy do wiedzy najnowszej nauki, ale posługujemy się archaicznymi nieakceptowalnymi w obecnych czasach teoriami i praktykami.
Z moich doświadczeń wynika, że tzw. stanie z workiem na wale jest już tylko końcowym zabiegiem kosmetycznym, a podsypywanie obecnie istniejących wałów jedynie poprawianiem ich stanu technicznego. Wśród lokalnie wpływowych osób dominują postawy naiwnego oczekiwania, że „ktoś” w górach zbuduje zapory, „ktoś” ureguluje rzeki, „ktoś” pogłębi kanały i osuszy bagna, a dzięki temu przestaną przypływać powodzie. Większość z oczekiwanych działań jest niezgodnych z przewidywaną unijną polityką przeciwpowodziową lub wręcz niezgodnych z prawem. W sposób oczywisty nauka udowadnia, że praktyki tego rodzaju powodują większe i szybsze wezbrania. A zwłaszcza już karygodna jest naiwność dotycząca tego, że ktoś coś za nas zrobi gdzieś powyżej.
Otóż każdorazowo jeżeli w dorzeczu cokolwiek robimy, to zmierzamy ku temu aby przyśpieszyć spływ wód czyli np. prostowanie małych cieków wodnych, pogłębianie, osuszanie terenów podmokłych. Żadna z tych i wielu innych podobnych czynności nam nie pomaga, ale wręcz szkodzi. Jeżeli wiemy o tym, że woda z dorzeczy kilku dużych i średnich rzek: Wisła, San, Łęg, Koprzywianka, Tanew przez nasze działania coraz szybciej spływać będzie do nas jako do ich odbiorców to wezbrania będą u nas coraz szybsze i coraz większe, a to nam na pewno nie pomoże.
Poprawić bezpieczeństwo przeciwpowodziowe dla siebie możemy przede wszystkim my sami, ale przy zorganizowanej współpracy całego dorzecza. Niczym konkretnym na pewno nie jest ani poprawianie wałów, ani wycinanie zarośli, ani sypanie worków na zapas, niektóre z takich praktyk wręcz nam szkodzą. Już przed 2000 rokiem zaproponowano przeciwpowodziowy system polderów dla naszego regionu, później po kolejnych wezbraniach takich projektów było jeszcze trzy podobne. Tymi propozycjami nie zainteresował się nikt ani z władz lokalnych, ani regionalnych, ani też branżowych instytucji. Na chwile podnoszono te kwestie, kiedy rzeki wzbierały, a następnie znów usypiano jako kłopotliwe.
Polder śródlądowy jest dodatkowo obwałowanym terenem sąsiadującym z międzywalem dużej rzeki z odpowiednio zaprojektowanymi śluzami wejściową i wyjściową, który napełniany jest wodą w sytuacji zagrożenia przerwania lub przelania wału rzeki. Z zestawu polderów składają się wspomniane projekty w miejscach niezamieszkałych przez ludzi a normalnie poza celami zalewowymi przeznaczonych do wykorzystania rolniczego, leśnego i łąkarskiego. W ostatnim projekcie mojego autorstwa wręcz proponowałem połączenie go z inwestycją budowy drogi krajowej Opatów-Nisko, a nawet niezbędny już w obecnej sytuacji kanał ulgi, który opiszę niżej.
Podobne inwestycje są oczywiście kosztowne ze względu m. in na konieczność wykupu ziemi pod obwałowania i poważnych robót inżynieryjnych, ale na te cele przeznaczono odpowiednie fundusze zarówno na poziomie krajowym jak i funduszy unijnych, ale trzeba się po nie zgłosić.
Wszelkie dotychczasowe pomysły i projekty działań przeciwpowodziowych jakie miałem okazję czytać, niosą ze sobą zbyt poważne ryzyko niepowodzenia. W dużej mierze Polacy opierają swoje zamiary na przestarzałych doktrynach przeciwpowodziowych, nierealnych do realizacji zarówno z powodu praw fizyki, jak i prawa unijnego. W wielu przypadkach zarówno na poziomie szarego człowieka jak i polityka, dla osób opiniujących podobne rzeczy cechujemy się niewiedzą i niedouczeniem dotyczącym bezpieczeństwa przeciwpowodziowego. Chcielibyśmy prostować rzeki, pogłębiać koryta, zawężać i podnosić międzywala, osuszać bagna, kopać kanały, by spuszczać nimi wodę oraz strzelać do bobrów.
Odnosząc się do europejskiej doktryny przeciwpowodziowej wyczuwalnej w pismach, e-mailach i artykułach stwierdzam, że działania proponowane lub wymuszane przez Polaków często są z taką doktryną nie tylko sprzeczne, ale wręcz niezgodne z prawem unijnym. Działają w Polsce odpowiednie instytucje naukowe oraz naukowcy jak np. prof. Zalewski z Katedry Ekologii Stosowanej w Uniwersytecie Łódzkim na uznanym światowym poziomie, których praca szanowana jest na zachodzie, a często lekceważona lub niedoceniana w kraju. Otóż okazuje się, że prostowanie rzek i przyśpieszanie spływu wody, wzmaga wezbrania i zwiększa ryzyko powodzi, podobnie jak osuszanie bagien bądź kopanie kanałów i rowów bez instalacji zastawek. Bobry traktowane są jako zwierze wspierające lokalną retencję, mówiąc prościej „zatrzymujące wodę w lesie”, a przez to powstrzymujące powodzie przez spłycenie wezbrań. Liczebność bobra w Polsce jest oszacowana na pewnym poziomie, jeżeli jako kraj doprowadzimy do wyraźnego spadku liczebności gatunku ssaka z Dyrektywy Siedliskowej podobnie jak wilka, wydry czy rysia to Komisja Europejska może pociągnąć Rzeczpospolitą do odpowiedzialności na drodze sądowej, a w konsekwencji do kar finansowych. Podobnie może stać się, jeżeli nie będziemy respektować przepisów zwartych w innych dyrektywach.
Jak wynika z informacji uzyskanych od organizacji branżowych, Polska w grudniu 2010 została upomniana, o to że nie wprowadza w swoje prawo zapisów Ramowej Dyrektywy Wodnej. Dyrektywa Ramowa jest ważniejsza od innych w tym zakresie ze względu na to, że skupia w sobie zapisy kilku innych dyrektyw dotyczących tej tematyki m.in. powodziowej i siedliskowej. Następnie w pierwszych tygodniach b.r. w naszej okolicy podjęto działania sprzeczne z założeniami kolejnej dyrektywy. Na skutek upomnień z grudnia 18 marca 2011 polska transponowała, czyli przełożyła zapisy prawne Ramowej Dyrektywy Wodnej do własnego prawa, a działania kontrowersyjne także w stosunku do jej zapisów prawdopodobnie trwały nadal. To był jedynie aspekt prawny.
Z czysto naukowego punktu widzenia, słynne „cięcie krzaków nad Wisłą” jest nie tylko bezcelowe, ale wręcz szkodliwe. Zarośla wierzbowe są bardzo dynamicznym środowiskiem, więc szybko odrosną i nie o nie teraz chodzi, ale trzeba przeanalizować sytuację z technicznego punktu widzenia. Mianowicie jeżeli w miejscowości Sielec 3-4 km powyżej sandomierskiej dziury w wale (2010) międzywale w najwęższym miejscu ma 980 m, a przy Hucie Sandomierz poniżej dziury w wale 540 m, to różnica w przekroju międzywala pomiędzy nimi wynosi ok 45%. Z informacji uzyskanych od sztabu tarnobrzeskiego wynika, że na około godzinę przed rozerwaniem wału poziom wezbrania tkwił na 60-70 cm od wierzchołka tego wału. W takim stosunku szerokości międzywala Huty i Sielca przy tej ilości wody wezbranie nie miało prawa utrzymać się w międzywalu. W tej sytuacji jakby nie obliczać tarcia wody o krzaki, odmulania zawiesiny powodzi, pojemności pni drzew z międzywala czy innych czynników teoretycznie wpływających na poziom wezbrania, to wniosek jest jednoznacznie oczywisty o tym, że tej wody nie mogliśmy zatrzymać w obecnym kształcie lokalnej infrastruktury przeciwpowodziowej.
Jeżeli ktoś liczy na zapory w górach i na wyżu, to odpowiem w imieniu rzeczywistości: „Nie, dyrektor żadnej zapory nie będzie brał aż tak pod uwagę terenów na 100 czy 150 km poniżej zarządzanego przez niego obiektu. Dyrekcja zapory nie jest odpowiedzialna za dolinę rzeki, ale konkretnie za przypisany jej instytucjonalnie obiekt oraz za tegoroczne cele retencyjne, jakie postawiono oraz bezpieczeństwo samego obiektu.” Jeżeli zatem będzie mieć do wyboru zamknąć zaporę, by ryzykować jej rozmycie, a otworzyć śluzy by spuścić poziom i uratować zaporę przed zniszczeniem, to dyrektor zapory uratuje zaporę.
Bardzo często prowadzę obserwacje, monitoring i różne pomiary w dolinie Wisły i Sanu. Z moich własnych obserwacji wynika, że wystarczy 8 dni ciągłego deszczu w dorzeczu górnej Wisły pokrywającego zachmurzeniem 80-90% Podkarpackiego i Małopolskiego, żeby w naszym międzywalu pojawiło się wezbranie zmuszające nas do przywiezienia worków czyli 2/3 lub 3/4 wysokości wału. Jak wynika z luźnych relacji społeczności lokalnych, przynajmniej od Połańca do Zawichostu były nad Wisłą w ostatnich miesiącach prowadzone intensywne prace rębne. Pnie i grubsze konary jako materiał opałowy zostały z międzywala wywiezione. Wycinki głównie miały miejsce na zachodnim brzegu, więc teraz lewobrzeżne wały niechronione zaroślami i drzewami przed nurtem wezbrania, będą odczuwać zwiększony na lewym brzegu nacisk nurtu najbliższych wezbrań. Ze względu na przewężenia międzywala najbardziej wody obawia się okolica Sandomierza, a wycięcie owych zarośli i drzew spowoduje przyśpieszony spływ fali już na 30-40 km powyżej, co zwiększy ryzyko wystąpienia powodzi w okolicy Samborca, Koćmierzowa i Targowicy, a być może ponownie na prawym brzegu biorąc pod uwagę niefortunny zakręt wału oraz oczyszczalnię Sandomierza z powodu której ujęto z międzywala jego fragment wiele już lat temu.
Z owych wycinek drobniejsze gałęzie (10-15cm grubości) które u wierzby mogą osiągać 8-10 m długości, gałązki, pędy i liście w tysiącach ton pozostały nad rzeką. Materiał ten jako że cięty niedawno i wczesną wiosną posiada właściwości elastyczne, nie zdążył spróchnieć i jest dość wytrzymały. Z tego wnioskuję, że wystarczy około tydzień ciągłych opadów mżawki i pozostawiony tam materiał przemieści się w dół rzeki. W przypadku zatrzymania na filarach mostowych grozi albo jego zerwaniem, albo zatamowaniem przepływu wody i ponowną powodzią. Dawniej powodzie zatorowe były dość powszechne z powodu kry spływającej o pierwiośniu lub po chwilowych odwilżach. Obecnie wystarczą około tygodniowe opady, żeby zagrozić nam pierwszą w historii Doliny Wisły letnią powodzią zatorową, którą sami spowodowalibyśmy.
To co wynika z wielu lat obserwacji i monitoringu prowadzonego przez setki naukowców i co przede wszystkim musimy zrozumieć, bo do tego co ważne zmusza nas prawo unijne to fakty podstawowe:
1.Mają miejsce zmiany klimatyczne. Ilu Polaków jak głośno by tego faktu nie wyśmiało lub nie zakrzyczało, nie zmienią oni rzeczywistości, która pokazuje, że fale długotrwałych opadów nadal będą się zdarzać, a to będzie oznaczało u nas powodzie, jeżeli niczego nie zrobimy. Zaznaczam, że zmiany klimatyczne nie muszą być spowodowane przez sztuczne ocieplenie mogą być naturalnym cyklem, jak np. wynika z zapisów historycznych, w średniowieczu było cieplej przez kilka dekad.
2. Wody z tych opadów nie pomieścimy już w naszych obecnych międzywalach.
3. Jeżeli my sami mieszkańcy regionu nie doprowadzimy do skonstruowania polderów przeciwpowodziowych sami u siebie, nic nam nie dadzą działania przeciwpowodziowe prowadzone gdzieś daleko. Wówczas trzeba będzie zacząć wysiedlać tereny nadrzeczne, co w konsekwencji może przyjść tak czy inaczej.
4. Proponowane projekty polderów mogą być wykonane w taki sposób, by nie spowodować wysiedlenia żadnego gospodarstwa domowego. W polderach jednego z proponowanych systemów polderów mogliśmy zmieścić (złapać) w całości zarówno falę 2001 jak i wszystkie fale 2010.
5. Proponowane przez nas inwestycje przeciwpowodziowe muszą być ściśle zgodne z unijną doktryną przeciwpowodziową, w przeciwnym razie niemal skazane będą na niepowodzenie finansowe. W ostatnich latach preferuje się: odsuwanie wałów od rzek, budowę polderów, kanałów ulgi.
6. Nie jest prawdą, że przysłowiowi Niemcy uregulowali i skanalizowali rzeki i teraz są bezpieczni od powodzi. W Niemczech wiele inwestycji przeciwpowodziowych poświęconych jest renaturyzacji rzek i starorzeczy, czyli przywracanie ich do stanu takiego w jakim my mamy je obecnie, a są to bardzo kosztowne inwestycje.
7. Jak powinna wyglądać dolina rzeczna by być bezpieczną? a)dla Wisły gdzie się da przynajmniej dwukrotnie szersze międzywale, b)zapasowe międzywala nazywane polderami na całym biegu Wisły, co kilka kilometrów, c)zastawki na kanałach w dorzeczu by nie były one odwadniające ale regulujące, d)zakrzewione i zadrzewione szerokie międzywale aby spowalniać spływ wody i przez to obniżać jego poziom, e)rzeki meandrujące z licznymi zakrętami, bo nie tylko obniżać fale powodzi, ale także powstrzymywać susze, f)kanały ulgi w zakrętach rzeki oraz miejscach przewężenia międzywala,
Jeżeli chcemy uniknąć sytuacji związanej ze zwężonym międzywalem z roku 2010 to rozwiązaniem nie jest ani regulacja, ani pogłębianie, czy cięcie krzaków, ale przede wszystkim skonstruowanie tzw. kanału ulgi, który odprowadzałby spiętrzającą się przed Sandomierzem wodę pomiędzy miejscowościami Sielec, Wielowieś i Sobów z międzywala Wisły do międzywala Trześniówki. Oczywiste jest, że pod taki kanał trzeba wykupić grunt, przebudować drogę krajową oraz poprawić i wzmocnić obwałowanie Trześniówki w okolicy Sobowa, Nadbrzezia i Trześni. Konstruowanie kanału można połączyć z budową 1 lub 2 polderów, które również są w tej okolicy zaproponowane.
Jeżeli ktokolwiek nie zgadza się z treścią mojego listu bądź czuje się dotknięty, proszę o wybaczenie, są to jedynie moje poglądy oparte na obliczeniach własnych, gdzie tak samo jak każdy mam prawo do pomyłki oraz własnego zdania. Nie przytaczam przepisów prawa ani publikacji na jakich opieram jego treść ze względu na to, że list nie ma charakteru naukowego, ale jest jedynie odezwą do społeczności lokalnych. ..
Pragnę aby odkrycia moje i fakty przytoczone w liście oraz cała moja praca z ostatnich 10 lat została wykorzystana dla dobra społeczności lokalnych, by więcej nie dać się zaskoczyć wielkiej wodzie. Pragnę aby do osób nie związanych z nauką, a które chcą coś uczynić w sprawie dotarły fakty, które w środowisku naukowym są powszechnie znane. Pragnę aby nawet dziecko ze szkoły podstawowej, wiedziało że woda nie jest winą sąsiedniej gminy, bobrów, rzeki, krzaków czy określonej grupy społecznej, bo wezbranie nie jest czyjąś winą, ale procesem, który musi się odbywać, co pewien nieprzewidywalny czas. Pragnę aby społeczność lokalna była społecznością świadomą zamieszkania w dolinie dużej rzeki i podejmowała takie działania, które faktycznie przynoszą określony efekt. Działania takie nie zatrzymają wezbrania, bo jego zatrzymać się nie da, ale można nim nieznacznie pokierować i nieco obniżać jego poziom. Jeżeli kogoś uraziłem z całego serca przepraszam, a jeżeli komuś pomogłem w zrozumieniu czegoś, to taki cel chciałem osiągnąć.
Ornitolog
Sebastian Sobowiec